wtorek, 11 listopada 2025

Volbeat, Warszawa @Torwar, 13.10.2025.


JUST ANOTHER DAY IN THE OFFICE
 
Po trzech latach przerwy, duńskie Volbeat ponownie zawitało do Warszawy. Tym razem do profesjonalnej hali, w której przynajmniej działało oświetlenie (przyp. red. w hali Expo coś nie zadziałało i zespół w 2022 grał przy pełnym świetle) i z nowym gitarzystą Flemmingiem C. Lundem. To czego można się było spodziewać to melodyjnego, metalowego łojenia przez ponad 1,5 godziny i solidnej dawki hitów. Kto był choć raz na Volbeat, nigdy nie miał prawa wyjść rozczarowanym. 

Nauczony podwójnym doświadczeniem z ostatnich miesięcy, tym razem znalazłem miejsce parkingowe w jednej z okolicznych uliczek, a nie na parkingu na Legii. Mimo jesiennej aury, dosyć szybko udało się dotrzeć do hali. Na koncert przyciągnąłem żonę, obiecując, że jej się spodoba i chyba się finalnie nie zawiodła.

Nie ukrywam, że liczyłem na zakup t-shirta zespołu, ale niestety wszystkie miały z tyłu nadruk z datami obecnej trasy, czego wyjątkowo nie trawię. Pomijam już kwestię ceny - prawie 200 zł za t-shirta z Tajwanu czy innego Bangladeszu to kwota skandaliczna. Na szczęście koszulki można sobie zrobić samemu za mniej niż połowę tej ceny. 

Na supporcie wystąpił zespół Bush, którego wokalista wędrował z mikrofonem po trybunach, niczym Piotr Rogucki parę dni wcześniej. Doceniam nieszablonowe podejście do koncertów - w końcu scena to tylko jeden z jej elementów, a show można robić w różnych miejscach hali. Kto powiedział, że muzycy mają być oddzieleni od publiki kordonem ochrony. 

Volbeat zaczęli od mocnego uderzenia "The Devil's Bleeding Crown" i "Lola Montez". Scena była oklejona wizerunkiem barana z okładki najnowszej płyty zespołu "God Of Angels Trust". Ale na początku Duńczycy rozgrzewali fanów sprawdzonym w bojach repertuarem. Jako kolejne pojawiło się "Sad Man's Tongue", poprzedzone intrem "Ring Of Fire" od Johnny'ego Casha.

Z nowości zagrali właściwie wszystko co wartościowe z nowego krążka, a ten sam w sobie jest średnio udany - powiedzmy to sobie szczerze. Może muszą się jeszcze dotrzeć z nowym gitarzystą. Ze sceny popłynęło oste "Demonic Depression", singlowe "By A Monster's Hand", power-ballada "Time Will Heal" i piosenka o najdłuższym na świecie tytule "In The Barn Of The Goat Giving Birth To Satan's Spawn In A Dying World Of Doom" 😆, co jest zresztą kalką muzyczną "Sad Man's Tongue", które pojawiło się kilka chwil wcześniej.

Wokalista i lider grupy Michael Poulsen był rozmowny, ale miałem wrażenie, że te jego gadki są takie wyuczone i wymuszone. Jakby się odpaliło koncert z dowolnego innego miejsca na świecie, pewnie mówiłby dokładnie to samo. Takie są skutki wielomiesięcznych tras koncertowych. Na szczęście grał i śpiewał z większym zaangażowaniem niż gadał. Przejmujące "Fallen" czy hard-rockowe "Heaven Nor Hell" to Vobeat w najlepszym wydaniu.

Dalej było ciężkie "The Devil Rages On" i punkrockowe "Die To Live". Właśnie to jest w Volbeat fajne, że czerpią z rożnych gatunków rocka i metalu, dzięki czemu każdy fan znajdzie tu chwilę dla siebie. A w dodatku tam jest jeszcze dużo przestrzeni jakby chcieli na scenie dołożyć klawisze czy instrumenty dęte. Jednak najlepsze w ten jesienny poniedziałkowy wieczór było wykonanie "Black Rose" (w oryginale z Danko Jonesem), pełne zaangażowania i popisów instrumentalnych.

Tradycyjnie "For Evigt" zostało odśpiewane częściowo po duńsku. Z kolei na "Still Counting" na scenę zostały zaproszone dzieciaki, w sumie ok. 30 młodzieńców w różnym wieku towarzyszyło zespołowi. Miły gest ze strony muzyków, a dla dzieci na pewno niezapomniane wrażenie na całe życie. W sumie to zawsze byłem ciekawy czy na scenie słychać muzykę inaczej niż siedząc na trybunie lub stojąc w tłumie pod sceną. Na finał połączone piosenki "A Warrior's Call" i "Pool of Booze, Booze, Booza", ale ciągiem po "Still Counting" - bisu nie było, co staje się jakąś nową codziennością (vide Gunsi w Warszawie).

To nie był lepszy koncert niż ten w 2022 roku, ale wtedy zespół promował lepszą płytę ("Servant Of The Mind") niż teraz, więc set naturalnie był lepszy. Do tego wtedy doszło jeszcze granie na wkurwie za całą sytuację z oświetleniem, więc tamten koncert był wręcz doskonały. Na Torwarze zaprezentowali się profesjonaliści, ale bez ludzkiej twarzy. Wiem, że ciężko oczekiwać każdego wieczoru czegoś magicznego, ale tę korporacyjną oficjalność w kontakcie ze sceny było czuć aż nadto - zwłaszcza jak ma się porównanie. Just another day in the office dla zespołu.
 
Mimo to nadal z całym sumieniem Volbeat polecam i będę polecał jako wzorowe połączenie rocka z metalem. Duński powód do dumy.

Setlista:
01. The Devil's Bleeding Crown
02. Lola Montez
03. Sad Man's Tongue 
04. Demonic Depression
05. Fallen
06. Shotgun Blues
07. In The Barn Of The Goat Giving Birth To Satan's Spawn In A Dying World Of Doom 
08. By A Monster's Hand
09. Heaven Nor Hell 
10. The Devil Rages On 
11. Die To Live 
12. Time Will Heal
13. Black Rose
14. Seal The Deal
15. For Evigt
16. Still Counting
17. A Warrior's Call / Pool of Booze, Booze, Booza

Skład:
Michael Poulsen - wokal, gitara
Flemming C. Lund - gitara prowadząca
Kaspar Boye Larsen - gitara basowa
Jon Larsen - perkusja

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz