czwartek, 7 sierpnia 2025

Queens Of The Stone Age, Warszawa @ Torwar, 30.07.2025.

     

NO ONE HEARS!

Queens Of The Stone Age to był jeden z głównych celów koncertowych na ten rok i jeden z tych zespołów, których nie miałem jeszcze w koncertowej kolekcji. Od razu zaznaczę, że nie jestem psychofanem i lubię raptem kilka piosenek. W ubiegłym roku namiętnie słuchałem koncertowej wersji "Make It Wit Chu" ze Spidermanem w roli głównej, stąd pojawił się pomysł zobaczenia QOTSA na żywo jak tylko pojawi się jakaś okazja, a ta zjawiła się niezwykle szybko. 

Cieszy mnie też fakt, że Warszawa po latach koncertowej posuchy nareszcie zaczęła ściągać fajne koncerty do siebie. Wiadomo, że Torwar największy nie jest i dotychczas wszystko lądowało w Krakowie, Łodzi, Sopocie czy Gliwicach. A teraz Alanis Morisette, Queens Of The Stone Age, kilka polskich zespołów, a na jesieni czeka m.in. Volbeat. Taki zestaw zaspokaja na chwilę obecną moje koncertowe żądze.

Przechodząc już do dnia koncertu, najpierw dosyć długo szukałem miejsca do zaparkowania. W końcu zrezygnowany jeżdżeniem po okolicznych uliczkach zdecydowałem się na parking pod trybunami Legii. Plus taki, że blisko do hali, minus taki, że potem wyjazd trwał wieki.

Koncert Queensów na kilka dni przed godziną "0" był już ogłoszony jako sold-out i rzeczywiście tylu ludzi na Torwarze to nie widziałem nigdy. Ciężko było się przepchnąć na schodach, a o punktach gastronomicznych czy stoisku z merchem można było zapomnieć. Chwilę potem spotkała mnie dosyć zabawna sytuacja. Byłem ubrany w koszulkę "Dirty Honey", którą kupiłem kilka tygodni temu podczas ich występu w Hybrydach. Tuż przed koncertem QOTSA podszedł do mnie gość, który głośno i z amerykańskim akcentem zaczął krzyczeć do mnie "O Dirty Honey, band from California, byłem w Krakowie, chłopaki dali czadu, co nie?". Chwilę pogadaliśmy, że ja byłem w Warszawie, że super zespół i cała przyszłość przed nimi. Ale na tym nie koniec. Natknąłem się na gościa również w korytarzu i znów zaczął krzyczeć i pokazywać na mnie palcem obcym ludziom "Dirty Honey, ten gość wie co to Dirty Honey". Po raz trzeci natknąłem się na Pana w żółtym t-shircie po koncercie i znów to samo. Robił to z sympatią i uśmiechem na ustach, ale jakbym miał Pana obok siebie przez cały czas, to by mnie umęczył.


Na supporcie nie byłem, ale czytałem później w internetach, że to muzyka kompletnie od czapy w całkowitym oderwaniu od stylu muzycznej gwiazdy wieczoru. A Josh Homme i spółka rozpoczęli od długiej, prawie 10-minutowej wersji "Keep Your Eyes Peeled". Zespół pojawił się na scenie przy przytłumionych światłach, nadających aurę tajemniczości. Obsługa oświetleniowa na tym koncercie to był nomen omen "najjaśniejszy" punkt wieczoru. Obserwowałem to z trybun mniej więcej na wysokości tego gdzie stanowisko obsługi technicznej i po raz pierwszy widziałem, żeby oświetleniowiec (w tym przypadku kobieta) był aż tak zaangażowany w to co się dzieje na scenie. Sterowanie światłami na każdy dźwięk, zabawa światłem i cieniem, a do tego ogromne zaangażowanie - dziewczyna tańczyła i śpiewała, jakby była zwykłą fanką, która po przy okazji wpadła do roboty.  

Z drugiej strony kolega "dźwiękowiec" kompletnie się nie spisał. Od początku ewidentnie za głośno były ustawione gitary, hałas aż wwiercał się do głowy. Z kolei wokal Josha brzmiał jak zaśpiewy imama w trakcie ramadanu. Zawodzenie zamiast słów, nawet biorąc poprawkę na to, że lider QOTSA nie jest wokalistą o krystalicznie czystej wymowie. Jak ktoś nie znał wszystkich słów piosenek, czyli np. ja, to miał problem, żeby zrozumieć teksty. 

 
Także od początku były ciężary, dopiero przy "Paper Machete" mogłem coś pośpiewać, bo to znam. Josh powitał się nietypowo, bo pozdrowił wszystkich fanów w ciemnych okularach, przekazując, że na pewno są po LSD albo po grzybkach i że życzy im niezapomnianej zabawy. Natomiast muzycznie od początku zespół wprowadził klimat rockowej rozpierduchy, przy jednoczesnym dopieszczaniu każdego dźwięku. Tacy muzycy jak Troy Van Leeuwen czy Dean Fertita robią świetną robotę. Co prawda w większości przypadków mogłem jedynie tupać nóżką, ale już przy "I Sat By The Ocean" muzycy poruszyli we mnie jakąś czułą strunę. Chwilami metalowe wręcz numery mieszały się z balladami, umiejętnie grając na emocjach.

Jak sprawdziłem potem, to była setlista raczej dla koneserów, a nie dla początkujących. Zresztą Josh stwierdził, że przygotowali jakąś setlistę, ale im się nie podoba i spytał się fanów co chcą usłyszeć. Wybór padł na "I Appear Missing", kolejną "ciężką" balladę w dorobku zespołu. Drugim numerem na życzenie było "Time & Place", poprzedzone pędzącym niczym TGV "Little Sister". Josh stwierdził, że każdy wieczór musi być inny, inaczej byłoby nudno. Ja po cichu liczyłem na "3's & 7's", ale może uda się następnym razem. 


A zespół umiejętnie żonglował emocjami widowni. Raz dorzucił do pieca ("My God Is The Sun") a raz potafił wystudzić nastroje ("Suture Up Your Future"). W okolicach "Make It Wit Chu", zacząłem mieć wrażenie, że Josh jest zmęczony albo znudzony. Zresztą ich największy hit został zagrany w wersji skróconej, bez solówki zawierającej "Miss You" Stonesów, przez co i mi się trochę odechciało angażować w to co się dzieje na scenie, skupiłem się na obserwacji gry świateł i pogo na płycie Torwaru. Żywiej poruszyłem się jeszcze przy hitowym "No One Knows".

Na sam koniec szaleńcze pogo w kilku kółeczkach do "A Song For The Dead", rozpoczynanej na raty, ale to chyba w ramach droczenia się z publicznością. Mocne zakończenie tego nierównego koncertu, z wydłużonymi solówkami i niesamowitą feriąąąą świateł. 
 

Ciężkie, chwilami metalowe brzmienie to było coś, czego potrzebował mój organizm w ten lipcowy wieczór, lecz mówiąc wprost okazałbym więcej entuzjazmu, gdybym dobrze słyszał i rozumiał wokalistę. A tak koncert oceniam na solidne 3+. Zabrakło mi też paru numerów, które znam i lubię np. "If I Had A Tail", ale nie można mieć wszystkiego. 

Jeszcze ostatnie spotkanie z panem od "Dirty Honey", 30-minutowy wyjazd ze stadionowego parkingu i powrót do domu. Na pewno będę chciał jeszcze kiedyś Queens Of The Stone Age zobaczyć ponownie, żeby mieć porównanie wokalu w lepszych warunkach.


Setlista:

01. Keep Your Eyes Peeled
02. Regular John
03. Turnin' On The Screw
04. Paper Machete
05. In My Head
06. Carnavoyeur
07. I Sat By The Ocean
08. I Appear Missing
09. Little Sister
10. Time & Place
11. Suture Up Your Future
12. My God Is The Sun
13. Negative Space
14. Make It Wit Chu
15. Emotion Sickness
16. Go With The Flow
17. You Think I Ain't Worth a Dollar, but I Feel Like a Millionaire
18. No One Knows
19. A Song For The Dead

Skład:
Josh Homme - wokal, gitara
Troy Van Leeuwen - gitara prowadząca
Michael Schuman - gitara basowa
Dean Fertita - instrumenty klawiszowe, gitara
Jon Theodore - perkusja

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz