Cieszy mnie też fakt, że Warszawa po latach koncertowej posuchy nareszcie zaczęła ściągać fajne koncerty do siebie. Wiadomo, że Torwar największy nie jest i dotychczas wszystko lądowało w Krakowie, Łodzi, Sopocie czy Gliwicach. A teraz Alanis Morisette, Queens Of The Stone Age, kilka polskich zespołów, a na jesieni czeka m.in. Volbeat. Taki zestaw zaspokaja na chwilę obecną moje koncertowe żądze.
Przechodząc już do dnia koncertu, najpierw dosyć długo szukałem miejsca do zaparkowania. W końcu zrezygnowany jeżdżeniem po okolicznych uliczkach zdecydowałem się na parking pod trybunami Legii. Plus taki, że blisko do hali, minus taki, że potem wyjazd trwał wieki.
Koncert Queensów na kilka dni przed godziną "0" był już ogłoszony jako sold-out i rzeczywiście tylu ludzi na Torwarze to nie widziałem nigdy. Ciężko było się przepchnąć na schodach, a o punktach gastronomicznych czy stoisku z merchem można było zapomnieć. Chwilę potem spotkała mnie dosyć zabawna sytuacja. Byłem ubrany w koszulkę "Dirty Honey", którą kupiłem kilka tygodni temu podczas ich występu w Hybrydach. Tuż przed koncertem QOTSA podszedł do mnie gość, który głośno i z amerykańskim akcentem zaczął krzyczeć do mnie "O Dirty Honey, band from California, byłem w Krakowie, chłopaki dali czadu, co nie?". Chwilę pogadaliśmy, że ja byłem w Warszawie, że super zespół i cała przyszłość przed nimi. Ale na tym nie koniec. Natknąłem się na gościa również w korytarzu i znów zaczął krzyczeć i pokazywać na mnie palcem obcym ludziom "Dirty Honey, ten gość wie co to Dirty Honey". Po raz trzeci natknąłem się na Pana w żółtym t-shircie po koncercie i znów to samo. Robił to z sympatią i uśmiechem na ustach, ale jakbym miał Pana obok siebie przez cały czas, to by mnie umęczył.
Z drugiej strony kolega "dźwiękowiec" kompletnie się nie spisał. Od początku ewidentnie za głośno były ustawione gitary, hałas aż wwiercał się do głowy. Z kolei wokal Josha brzmiał jak zaśpiewy imama w trakcie ramadanu. Zawodzenie zamiast słów, nawet biorąc poprawkę na to, że lider QOTSA nie jest wokalistą o krystalicznie czystej wymowie. Jak ktoś nie znał wszystkich słów piosenek, czyli np. ja, to miał problem, żeby zrozumieć teksty.
Jak sprawdziłem potem, to była setlista raczej dla koneserów, a nie dla początkujących. Zresztą Josh stwierdził, że przygotowali jakąś setlistę, ale im się nie podoba i spytał się fanów co chcą usłyszeć. Wybór padł na "I Appear Missing", kolejną "ciężką" balladę w dorobku zespołu. Drugim numerem na życzenie było "Time & Place", poprzedzone pędzącym niczym TGV "Little Sister". Josh stwierdził, że każdy wieczór musi być inny, inaczej byłoby nudno. Ja po cichu liczyłem na "3's & 7's", ale może uda się następnym razem.
Ciężkie, chwilami metalowe brzmienie to było coś, czego potrzebował mój organizm w ten lipcowy wieczór, lecz mówiąc wprost okazałbym więcej entuzjazmu, gdybym dobrze słyszał i rozumiał wokalistę. A tak koncert oceniam na solidne 3+. Zabrakło mi też paru numerów, które znam i lubię np. "If I Had A Tail", ale nie można mieć wszystkiego.
Jeszcze ostatnie spotkanie z panem od "Dirty Honey", 30-minutowy wyjazd ze stadionowego parkingu i powrót do domu. Na pewno będę chciał jeszcze kiedyś Queens Of The Stone Age zobaczyć ponownie, żeby mieć porównanie wokalu w lepszych warunkach.
Setlista:
01. Keep Your Eyes Peeled
02. Regular John
03. Turnin' On The Screw
04. Paper Machete
05. In My Head
06. Carnavoyeur
07. I Sat By The Ocean
08. I Appear Missing
09. Little Sister
10. Time & Place
11. Suture Up Your Future
12. My God Is The Sun
13. Negative Space
14. Make It Wit Chu
15. Emotion Sickness
16. Go With The Flow
17. You Think I Ain't Worth a Dollar, but I Feel Like a Millionaire
18. No One Knows
19. A Song For The Dead
Skład:
Josh Homme - wokal, gitara
Troy Van Leeuwen - gitara prowadząca
Michael Schuman - gitara basowa
Dean Fertita - instrumenty klawiszowe, gitara
Jon Theodore - perkusja
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz