Made In Warsaw, Łomianki @ Centrum Kultury, 20.07.2025.
POWTÓRKA Z ROZRYWKI
Zawsze chciałem mieć grupę znajomych, założyć z nimi zespół, który by grał nasze ulubione piosenki. Niestety ani ja, ani znajomi nie potrafimy grać ani śpiewać, więc moje plany się zakończyły, zanim zdążyły się zacząć. Na szczęście są zespoły, które potrafią robić to znakomicie - do takich ekip z pewnością należy Made In Warsaw, na którego koncercie miałem okazję być po raz trzeci w ciągu ostatnich dwóch lat.
Made In Warsaw są jak sprawnie naoliwiona maszyna do której wsiadasz bez obaw, że coś się popsuje, albo któryś element nie pasuje do reszty. Czasem nawet wlewają w swoje tryby paliwo premium w postaci gościa z bardzo wysokiej półki (widziałem już gościnne harce z Jerzym Styczyńskim z Dżemu i ostatnio z Markiem Radulim). Tym razem w Łomiankach dostaliśmy wersję podstawową, ale i tak wieczór był niezawodny w swojej rozrywkowej odsłonie.
Tuż przed występem, organizator przeniósł występ z plenerowego amfiteatru do sali pobliskiego Centrum Kultury z obawy przed obfitymi opadami deszczu. Jak się okazało całkiem niesłusznie bo padało kilka godzin wcześniej. Koncert podobnie jak kilka miesięcy wcześniej, był mieszanką klasycznych rockowych kawałków. Było też trochę zmian w setliście, ale o nich za chwilę.
Występ rozpoczął się od dynamicznego klawiszowego intro w wykonaniu założyciela i jednocześnie kierownika grupy, Łukasza Jakubowskiego. A więc "Hold The Line" zespołu Toto na początek. Na scenie dwie wokalistki - Aneta Kłosowska i Urszula Fryzka, na zmianę wykonywały kolejne numery. A było i Roxette ("Fading Like A Flower") i Phil Collins ("Easy Lover"), i nie grany wcześniej Manaam ("Szare Miraże"). Tych "nowości" w repertuarze jak już wspominałem było więcej, np. "Jolene" (wszystko czego się tknie Fryzka ma rockowy pazur) czy "Kiedy Do Ciebie Wrócę" (zabrzmiało festyniarsko).
Covery
"Venus" i "Here I Go Again" przeleciały jakoś tak bez historii. Muzycy
co chwilę zachęcali publiczność do podejścia bliżej sceny. Organizator z
niezrozumiałych względów ustawił krzesełka z tyłu i po bokach sali,
zostawiając wielką dziurę tuż przed sceną. Na początku skusiły się tylko
dzieciaki, które nie mają problemów z przełamywaniem nieśmiałości. Inna
sprawa, że jeden pan, który chciał odważniej podejść bliżej, został
poszarpany przez babcię-seniorkę, której koncert rockowy pomylił się widocznie z
niedzielną mszą.
Przy "Higway Star" widać było, że zespół jest w swoim żywiole, w
końcu w całości wyrósł z grania coverów Deep Purple. Rozbudowane
solówki, pulsujący rytm i rozgrzane do czerwoności klawisze Hammonda. Choć
tym razem Purpli było w secie tyle co na lekarstwo, bo tylko "Perfect
Strangers" i nieśmiertelne "Smoke On The Water" na samiuśki koniec. A tak to leciały klasyki "Rebel Yell", "Come Together" czy "The Best" od królowej rock n' rolla, Tiny Turner. Był też polski reprezentant "Gołębi Puch" z dorobku grupy Lombard, która jak się dowiedzieliśmy obchodzi w tym roku 45-lecie.
Sami przyznacie, że 1,5 godziny z klasykami rocka to całkiem przyjemny pomysł na spędzenie niedzielnego wieczoru. Plus za zmiany w setliście, dzięki czemu każdy koncert Made In Warsaw ma jakiś element zaskoczenia. Teraz już za późno, żebym spełniał marzenia o założeniu swojego zespołu, ale warto taki substytut jak Made In Warsaw mi w zupełności wystarcza.
PS. Tip dla koncertowiczów - jak idziecie na koncert z kochanką to trzymajcie się z dala od kamer 😄
Setlista:
1. Hold The Line (cover Toto)
2. Fading Like A Flower (cover Roxette)
3. Easy Lover (cover Phil Collins/Philipp Bailey)
4. Szare Miraże (cover Maanaam)
5. Jolene (cover Dolly Parton)
6. Venus (cover Bananarama)
7. Kiedyś Do Ciebie Wrócę (cover Agnieszka Chylińska)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz