sobota, 16 sierpnia 2025

Iron Maiden, Warszawa @ PGE Narodowy, 02.08.2025.

 

W OGROMNYM KINIE 

Czasem można się udać na koncert bez absolutnie żadnych oczekiwań i dać się miło zaskoczyć. Po dźwiękowym dramacie podczas występu Guns N' Roses kilka tygodni wcześniej, nareszcie doczekałem się przyzwoicie nagłośnionego show w naszej narodowej studni. Iron Maiden udało mi się już zobaczyć w 2011 roku - o ile wtedy nie byłem jakoś szczególnie zachwycony, o tyle teraz doceniam widowisko, które potrafi dać Bruce Dickinson i spółka. Dodatkowo spod samego dachu wrażenia estetyczne były wyjątkowe - widok na falujący tłum jest niezapomniany.

Iron Maiden zagrali u nas po raz 31. - to jeden z tych zespołów, których nie przeraziła żelazna kurtyna i komunistyczna władza. Znana jest historia jak w drodze na koncert zagrali u jakiejś pary na tradycyjnym polskim weselu. Można spokojnie stwierdzić, że z naszym krajem są związani wyjątkowo.

Tłumy fanów szczelnie wypełniły Narodowy, jeśli był sold-out jak grzmiały wielkie banery, to znaczy, że było ok. 80 tysięcy osób. Dickinson mówił ze sceny o 55 tysiącach, ale taka jest pojemność na mecze piłkarskie, więc oczywisty błąd wokalisty Maidenów. Biorąc pod uwagę taki tłum, wejście odbyło się nad wyraz sprawnie, choć trzeba się było wspiąć na samą górę - z małżonką mieliśmy miejsca zaledwie trzy rzędy od góry. Za to dzięki temu przez prawie cały występ mieliśmy możliwość obserwowania fruwającego nietoperza. Ozzy? A podobno się nie lubił z Iron Maiden 😀

Już podczas wspinaczki, na występie szwedzkiej grupy Avatar, dobiegł nas krystalicznie czysty dźwięk, zrozumiały wokal i każda gitara brzmiała wyraźnie. To był dobry zwiastun, który potem tylko się potwierdził. Siedząc prawie całkiem z boku, mieliśmy też dobry widok na to co się dzieje z tyłu sceny (kosztem widoku głównego ekranu na scenie, przez co ominął nas w całości pokaz walk samolotów w "Aces High"), dzięki czemu widzieliśmy jak szykuje się zespół podczas intra, którym było "Doctor, Doctor" zespołu UFO.

 

Zespół zaczął od "Murders in the Rue Morgue", zaraz potem energicznie poprawili "Wrathchild". Podczas "Killers" pierwszy raz tego wieczoru objawił się Eddie (maskotka zespołu), który pobiegał po scenie z tasakiem. Po raz pierwszy ciekawie zrobiło się na "Phantom At The Opera", bo piosenka miała w końcu jakąś strukturę i pomysł. Bo nie oszukujmy się piosenki Iron Maiden zbyt skomplikowane nie są. Ich gitarzyści (aż trzech - po co tylu, nie wie nikt) działają wg pewnego prostego schematu - najpierw robią 3-4 metrowy podbieg, który kończą radosnym podskokiem albo z obrotem albo z wymachiwaniem gitarą góra-dół. Wygląda to dosyć komicznie. Riffy i solówki też nie należą do skomplikowanych, a na dodatek grają to samo jeden po drugim, dzięki czemu wydłużają piosenki na maxa. W sumie to każdy gitarzysta dałby radę. I tak od 40 lat - złota robota.  

"Number Of The Beast" i "2 Minutes To Midnight" - te utwory zdecydowanie były na mojej liście ulubionych kawałków - w swojej prostocie mają chwytliwe refreny. Oprócz tego setlista z Narodowego była powrotem do lat 80. i początków metalowej legendy (np. "The Clarvoyant" czy "Powerslave"). 

W pewnym momencie Bruce wyszedł na scenę z manierką i wzniósł toast za 50. rocznicę powstania Iron Maiden i swoje urodziny, które były kilka dni później. Opowiedział przy tym, że w Polsce zwykle na zapleczu czeka na niego wódka, po czym pociągnął łyk i stwierdził "Oh fuck, it's water", co było sprytnym wstępem do "Rime Of The Ancient Mariner" z fragmentem "water, water, everywhere". Od tego momentu zaczęła się magia, muszę przyznać, że po raz pierwszy poczułem, że ten zespół stać na coś więcej niż te radosne harce gitarzystów. Opowieść o przewinie i odkupieniu starego żeglarza. W połowie utworu na scenie za struny szarpał tylko basista Steve Harris, za jego plecami na ekranie animacja, na której toczy się gra o życie żeglarza - no mistrzowski pokaz. Ważny utwór, z pewnością włączę go do ulubionych.


Z monumentalnych kawałków pojawił się jeszcze "Seventh Son Of A Seventh Son", a tak to Ironi wrócili do porządnego łojenia, jak na legendę metalu przystało - "Run To The Hills" i "The Trooper", na którym Dickinson walczył z Eddie'm na scenie. Set podstawowy zakończyło sztandarowe "Iron Maiden" ("wherever, wherever you are, Iron Maiden's gonna get you") - no dobra muszę przyznać, że tym razem Żelazna Dziewica mnie dopadła i to skutecznie.

Czas na bisy i kolejny element muzyczno-wizualnego show. Zaczęło się od puszczonej z taśmy przemowy Churchilla. Z naszej perspektywy co prawda nie było widać powietrznej bitwy podczas "Aces High", ale na filmikach wygląda to imponująco. Eddie jako pilot RAF-u, walczący z niemieckimi samolotami. Ale to nie koniec. "Fear Of The Dark" za każdym razem wbija w fotel, nie inaczej było tym razem. Dickinson wędrujący z lampą świetlną i wydający złowieszczy śmiech. Tu pasuje polskie stwierdzenie, że było "strasznie fajnie". Na wielki finał "Wasted Years", a pod sceną ludzie kręcą pogo, niezły widok z tej odległości.
 

Fani rozchodzili się przy dźwiękach "Always Look On Bright Side Of Life" i trzeba przyznać, że trudno nie patrzeć na pozytywy po takim wieczorze. Dobra setlista (choć w 2011 była perfekcyjna - jak ja mogłem wtedy narzekać?), dobre nagłośnienie i wielkie widowisko, niczym w ogromnym kinie 3D. Nas czekała jeszcze wędrówka wokół stadionu, w trakcie której natknął się na mnie dawno nie widziany kolega Piotr. Swoją drogą to niesamowite, że w 80-tysięcznym tłumie można się natknąć na znajomą twarz. Umówiliśmy się na spotkanie w innym terminie - może jak ta obietnica wybrzmi publicznie, to w końcu dojdzie do skutku, bo umawiamy się już ładnych parę lat 😀

Wracając do początku i cytując samego siebie - "czasem można się udać na koncert bez absolutnie żadnych oczekiwań i dać się miło zaskoczyć." Obym takich "cudów" doświadczał częściej, bo zdecydowanie Iron Maiden podbili nasze serca, a mi wymazali obraz z 2011, gdzie określiłem ich muzykę jako "monotonną". Na swoje odkupienie w moich oczach czekają jeszcze Red Hot Chili Peppers - mam nadzieję, że kiedyś się uda wrócić na ich koncert i dać im kolejną szansę. 
 
PS. Teraz fajrant od koncertów, co najmniej do października. 

Setlista:

01. Murders in the Rue Morgue
02. Wrathchild
03. Killers
04. Phantom of the Opera
05. The Number of the Beast
06. The Clairvoyant
07. Powerslave
08. 2 Minutes to Midnight
09. Rime of the Ancient Mariner
10. Run to the Hills
11. Seventh Son of a Seventh Son
12. The Trooper
13. Hallowed Be Thy Name
14. Iron Maiden

Bisy:
15. Aces High
16. Fear of the Dark
17. Wasted Years 

Skład:
Bruce Dickinson - wokal
Janick Gers - gitara
Adrian Smith - gitara
Steve Harris - gitara basowa
Dave Murray - gitara
Simon Dawson - perkusja

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz