wtorek, 5 kwietnia 2022

Top 10 płyt 2021


 


"ten rok to był skandal
Bez odznaczeń bez fanfar"
Fisz, Emade, Tworzywo - "2020" ("Ballady i Protesty") 

I to już drugi taki rok z kolei. Przez cały 2021 Covid nadal rujnował cały muzyczny rynek. Także mój mały muzyczny świat legł w tym czasie w gruzach, przez co po raz pierwszy od kilkunastu lat nie byłem na żadnym koncercie. Trochę ze strachu, trochę z braku atrakcyjnych propozycji. Na całe szczęście nowej muzyki było pod dostatkiem i nawet najwięksi malkontenci bez przeszkód znaleźli coś dla siebie. 

Jeszcze dłużej niż przerwa od koncertów trwał mój rozbrat z pisaniem o niej, dlatego proszę o wyrozumiałość. Moje najlepsze teksty zawsze były efektem regularnego pisania i ćwiczenia języka w praktyce - to na wypadek gdyby ktoś pytał "jak powstają twoje teksty?"

Kilka słów wyjaśnienia odnośnie zasad, którymi kierowałem się w podsumowaniu. Mój ranking jak zwykle powstał z opóźnieniem, ale starałem się podejść do tematu rzetelnie i zestawienie powstało w oparciu o 74 przesłuchane albumy i EP-ki. W zestawieniu nie ma płyt live, składanek i reedycji - tylko nowa muzyka. Od zeszłego roku zacząłem intensywnie zaglądać w rejony hip-hopu i znajduje to swoje odzwierciedlenie w poniższym zestawieniu. Co prawda nie czuje się w tym gatunku żadnym ekspertem, ale coraz lepiej rozumiem jego fenomen.

Zanim przejdziemy do najlepszej w mojej ocenie dziesiątki płyt w 2021 roku jeszcze kilka nagan i wyróżnień dla artystów, którzy wydali w tym okresie wydali swoje nowości. Zacznijmy od rozczarowań ze słowem komentarza.

  • Lady Pank - LP40 - to już nie jest rock n' roll, tylko radiowe hulanki bez pazura, gitarowo słabizna - i tak od co najmniej 20 lat
  • Kult - Ostatnia Płyta - Kazik nadal potrafi pisać angażujące społeczno-polityczne teksty, ale muzycznie stać ich na więcej - może w nowym składzie potrzebują ze 2-3 płyty na dogranie się
  • The Offspring - Let The Bad Times Roll - miło usłyszeć po latach, ale powera już brak - potrzebna viagra dla wszystkich
  • Me And That Man - New Man, New Songs, Same Shit, Vol. 2 - Vol.1 to zdecydowanie nie był shit (u mnie nr 1 za 2020) - druga płyta projektu bez oczywistych hitów, ale to nadal przyjemne knajpiane granie rodem z dzikiego zachodu (blisko 10-tki)
  • Daria Zawiałow - Wojny i Noce - dziewczyna utalentowana jak mało kto w tym kraju, ale tym razem ewidentnie poszła na skróty i za dużo tu przeciętności

Dla równowagi, jak mawiał klasyk "żeby plusy nie przesłoniły minusów" pięć pozytywnych zaskoczeń minionego roku.

  • Accept - Too Mean To Die - starzy metalowcy w znakomitej formie, niby nic odkrywczego ale mocno dają do pieca
  • Wolfmother - Rock Out - kto pamięta utwór "Woman"? Andrew Stockdale z kolegami znów w formie do solidnego rockowego grania
  • IRA - Jutro - to jest mocne zaskoczenie, bo obok radiowej nudy, sporo ostrych piosenek ("Kruki" czy "Nienawiść") jak za dawnych lat
  • Robert Plant, Alisson Krauss - Raise The Roof - piękne wspólne granie legendy rocka i legendy country - klimatem i zmysłowością można by obdzielić z 15 innych płyt
  • Young Leosia - Hulanki - śmieszno i straszno zarazem - obraz gówniarstwa, które dorwało się do dużych pieniędzy - ciekawe z socjologicznego punktu widzenia

Tyle tytułem wstępu. Przed Państwem creme de la creme albumów za 2021 moim subiektywnym okiem.

10. The Black Keys - Delta Kream

Panowie umieją w bluesa jak mało kto. Wszystkie podręcznikowe patenty opanowali do perfekcji bo płyta buja aż miło.Takie "Crawling Kingsnake", "Do The Romp" czy "Sad Days, Lonely Nights" brzmią jakby żywcem wyjęte z zadymionej knajpy na południu Stanów Zjednoczonych. Muszę przyznać, że uwielbiam takie granie od niechcenia, które się leniwie rozkręca, a potem dialog gitar potrafi trwać dobrych 5-6 minut. Dziś już rzadko kto tak gra. Jedyne do czego można się przyczepić, że wszystkie kawałki są trochę na jedno kopyto. Ale sącząc kolejną szklankę whisky jest to zupełnie obojętne, czas płynie spokojnie, nigdzie się nie śpieszę...

9. Royal Blood - Typhoons

Nie jest to nic odkrywczego, raczej powielenie stylu do którego przyzwyczaił nas sympatyczny duet z Wielkiej Brytanii. Charakterystyczna przesterowana gitara basowa Mike'a Kerra dominuje w większości utworów. Mimo to na "Typhoons" mniej jest typowo hard-rockowego pierdolnięcia niż na poprzednich płytach. Perkusja wydaje się zbyt łagodna, za to słychać sporo elektroniki i tanecznych klimatów. Słucha się z przyjemnością, bo zespół cały czas się rozwija - w takim "Mad Visions" wybrzmiewa nawet fortepian, a "All We Have Is Now" jest wyjątkową w dorobku Royal Blood balladą. Pozostałe kawałki porywają do tańca i zapewniają dobrą zabawę (np. singlowy "Trouble's Coming" czy "Million And One"). W niedługim czasie liczę na powtórkę koncertu z warszawskiego koncertu (2019 - Palladium), bo chłopaki na żywo dodatkowo zyskują.


8. Muchy - Szaroróżowe 

Jedno z wielu moich odkryć minionego roku. Poznański zespół istnieje już kilka lat, ale do tej pory nie znałem zbyt szczegółowo ich dorobku. Album "Szaroróżowe" przyciąga nie tylko nazwiskami znamienitych gości (Borysewicz, Nosowska), ale przede wszystkim dobrą muzyką. Przy "22 godziny" nóżka sama tupie w rytm linii basu. Sekcja rytmiczna zrobiła świetną robotę choćby w tytułowym utworze "Szaroróżowe", gdzie krok po kroku buduje klimat. Z kolei akustyczny "Guliwer" przywołuje klimaty piosenek Starego Dobrego Małżeństwa. Mnóstwo dobrych piosenek.


7. Fisz, Emade, Tworzywo - Ballady i Protesty

Polski rap wtargnął do mojego muzycznego świata w ubiegłym roku już na dobre. Ta płyta to spowiedź dojrzałego faceta, który próbuje odnaleźć się w zmieniającym się wokół niego świecie. To piękna opowieść ubrana w muzyczną formę. Szczerość i prawda bije z każdego słowa. Muzyka jest tu tylko dodatkiem do przekazanych historii. Świat opisywany z perspektywy 40-kilku latka gdzie pojawiają się wspomnienia, hejterstwo ("Kurz"), gniew, brak akceptacji dla durnych przepisów ("1,5 metra"). Kwintesencją zachodzących zmian i obserwacji świata jest kawałek "OK Boomer". Tekstowo to płyta genialna - mam nadzieję, że zrozumieją ją nie tylko Boomerzy tacy jak ja. 


6. Maneskin - Teatro d'ira: Vol.1

Za cholerę nie wiem o czym panowie śpiewają, ale to jest taka energia jakiej dawno nie słyszałem. Ponoć włoski zespół wygrał Eurowizję (Edzia Górniak była blisko, więc to akurat żadna nobilitacja), przez co zrobiło się o nich głośno. I dobrze - niech plotki o tym, że rock już umarł na razie odejdą do lamusa. Z takimi numerami jak "Zitti E Buoni" czy "Coraline" to mogą zawojować świat - już zresztą zdarzyło im się supportować Stonesów. Wokal jest cudowny, z chrypką i emocjami, a śpiewanie po włosku tylko dodaje uroku (akurat kawałki nagrane po angielsku są na tej płycie najgorsze) Do tego przesterowane gitary i niezłe solówki. Niech nie zwalniają tempa to powtórzą międzynarodowy sukces choćby Erosa Ramazottiego. 


5. Kruk - Be There

Zespół Kruk zaprosił do współpracy Wojtka Cugowskiego i wyszło z tego skrzyżowanie Deep Purple i Slashowych solówek - hard-rock zdecydowanie na światowym poziomie. Już od samego początku dostajemy w twarz rozpędzonym "Rat Race", a potem jest tylko lepiej. Rozbudowane "Prayer Of The Unbeliever (Mother Mary)" przypomina najlepsze kawałki Black Country Communion. Dorzućmy do tego przejmującą balladę "Dark Broken Souls", solówkę w "Hungry For Revenge" i akustyczne "Be There" a mamy pełny obraz płyty inspirowanej najlepszymi wzorcami w rockowym biznesie. Zdecydowanie warto do niej wracać i być dumnym, że nasi też potrafią!


4. Volbeat - Servant Of The Mind

Dania to nie tylko klocki Lego i bracia Laudrup. Volbeat to świetny metalowy zespół, z melodyjnymi piosenkami przystępnymi dla publiczności tolerującej trochę lżejsze klimaty. "Servant Of The Mind" to mocno przebojowa płyta na czele z wręcz tanecznym "Wait A Minute My Girl". Świetne jest "Sacred Stones" którego nie powstydziliby się Alter Bridge, z kolei w "Shotgun Blues" słychać wpływy Metalliki, która zresztą pojawia się na tej płycie w postaci coveru "Don't Tread On Me". Dalej mamy "The Devil Rages On", które spokojnie mogłoby się znaleźć na kolejnej płycie Me And That Man. Z mocniejszych numerów polecam jeszcze "Becoming", ale generalnie cały album jest mocno gitarowy i każdy fan tego rodzaju grania znajdzie coś dla siebie. Nie mogę się doczekać aż zobaczę Volbeat na żywo, bo z tego co mówią moje źródła to jest czad!


3. Sokół - Nic

Każdy kto pochodzi z Warszawy jako gówniarz słuchał kiedyś WWO i ZIP Skład - to była muzyka mocno zakorzeniona w warszawskich blokowiskach i w grupach kibicowskich na Legii. Mnie też to nie ominęło, chociaż w hip-hop nigdy mocno nie wchodziłem. Sokół był w tych składach postacią mocno charakterystyczną, dlatego w późniejszych latach przelotnie sięgałem po obydwie części "Czystej Brudnej Prawdy" nagrywanej z Marysią Starostą. Ahhh no i któż nie zna hitu "W Aucie" :D Ale do rzeczy - płyta "Nic" to inteligentnie opowiedziane historyjki z życia z właściwym dla siebie humorem i swadą. Sokół ma spostrzegawcze oko do otaczających nas spraw i z klasą umie się zdobyć na komentarz. Gdybym nie był fanem muzyki rockowej, to pokusiłbym się o stwierdzenie, że to najlepszy album 2021 bez podziału na gatunki - klasyka! W mojej opinii najlepsze utwory to "Cześć", "Burza" i "After".


2. Myles Kennedy - The Ides Of March

Można już było zapomnieć jak świetnym gitarzystą jest Myles Kennedy. Na "The Ides Of March" wyrwał się spod dominującej pozycji Slasha (w projekcie Conspirators) i Marka Tremontiego (Alter Bridge) i postawił trzeci filar swojej muzycznej kariery. Po spokojnej płycie "Eye Of The Tiger" tym mamy razem dostaliśmy mocno rockową odpowiedź na dotychczasowe solowe dokonania. Singlowe "In Stride" w southernowym klimacie, podobnie jak melodyjne "Tell It Like It Is". Do tego powolne budowanie nastroju w "The Ides Of March", który dla mnie stanowi kulminacyjny moment albumu. Z kolei akustyczna ballad "Love Rain Down" z powodzeniem mogła by się znaleźć na poprzedniej płycie muzyka. Uczta dla fanów talentu Mylesa Kennedy'ego, a już wiadomo, że ten nie próżnuje i w 2022 wyda płyty zarówno ze Slashem (co już się stało) jak i z Alter Bridge (prace trwają). Pracuś!


1. Greta Van Fleet - Battle At Garden's Gate

Na taką Gretę czekałem. Dwa utwory ("Age Of Machine" i oczywiście genialne "Broken Bells") już dziś kandydują do tego, żeby je określać mianem rockowych hymnów XXI wieku. Jak zwykle zespół nie uniknie porównań do Led Zeppelin, ale nawet jeśli świadomie kopiują dokonania rockowej legendy, to są w tym na tyle autentyczni, że wedle mojej skromnej opinii już dziś są gotowi na samodzielne zapełnianie stadionów. Ich muzyka ma moc i przestrzeń, która sprawdzi się w każdych warunkach. Wracając do "Battle At Garden's Gate" - bracia Kiszka podczas pandemii mocno popracowali nad aranżacjami i produkcją. Głos wokalisty Josha Kiszki w końcu brzmi potężnie i tnie ostro jak brzytwa (niczym na debiutanckiej EP-ce) chociaży w "Heat Above". Na całej płycie panowie pomyśleli o melodiach ("Trip The Light Fantastic") a Jake w solówkach postawił na kreatywne rozwiązania, co czuć np. w kończącym album "The Weight of Dreams" - ja miałem gęsią skórkę. Jednym słowem - płyta genialna jak na swoje czasy. Proszę o więcej i żądam Grety w Polsce na solowym koncercie!


That's all folks! Mam nadzieję, że nie było rozczarowania i chociaż na chwilę dzięki temu podsumowaniu zanurzycie się w świecie najlepszych w 2021 dźwięków. 

Na koniec pełna playlista najlepszych piosenek, którą specjalnie dla Was przygotowałem. A ja już się biorę za albumy z 2022, żeby nie trzeba było na ostatnią chwilę przerabiać 80 płyt w 1,5 miesiąca.


PS. Widzimy się niebawem na koncertach. Na początek na pewno reaktywowany T.Love i przełożony z 2020 Guns N' Roses. Wypatrujcie relacji na Asa Koncertowego. Będzie się działo!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz