TRYPTYK STUDENCKI
W porównaniu do lat ubiegłych, w tym roku SGGW się postarało i na juwenalia zaprosiło kilka ciekawych zespołów zagranicznych, które przyciągnęły na Ursynów sporą publiczność z całej Polski. Tym samym coroczne święto jednej uczelni zamieniło się w całkiem spory festiwal. Do tego przystępne ceny wręcz zachęcały do przybycia. Niestety Ursynalia zostały wyznaczone na środek tygodnia (co było zapewne warunkiem, żeby takie zespoły jak Korn czy Guano Apes się wogóle pojawiły), co nie spodobało się okolicznym mieszkańcom ze względu na sporą dawkę hałasu (koncerty trwały do 2 w nocy). Ale mimo wszystko było warto. Nie widziałem wszystkich koncertów, ale kilka perełek się znalazło, na czele z występem Alter Bridge. Ale po kolei ...
Stillwell (01.06. godz. 19:45)
Stillwell to zespół składający się z muzyków m.in. Korna i P.O.D. Ich styl chyba można nazwać melodyjnym rap-metalem, choć sami nazywają go "street metalem" - obydwa określenia dobrze oddają to co można było zobaczyć i usłyszeć. Panowie grali głośno i energicznie. Więcej szczegółów nie podam bo nie znam zbyt dokładnie ich twórczości, natomiast wpadł mi w ucho utwór "Street Metal".
Jelonek (01.06. godz. 20:45)
Pierwsze pozytywne zaskoczenie Ursynaliów. Nazwa zespołu Jelonek obiła
mi się wcześniej o uszy, ale nie słyszałem żadnego numeru i nie
wiedziałem, czego się spodziewać. A tu proszę, wychodzi facet ze
skrzypcami, gra krótki wstęp, a po chwili dołącza się cały zespół - dwie
gitary, perkusja. Jest czad, jest pogo, jest energia. Rzadko, który
numer ma tekst (głównie covery), wszystko się dzieje w warstwie
instrumentalnej, ale nie ma nawet chwili nudy. I tak oto okazuje się, że
nawet skrzypce można zaadaptować do rock n' rolla. Skrzypek, niejaki
Michał Jelonek, potrafi zagrać solówkę, pogadać z publicznością, kiedy
trzeba zwalnia tempo, innym razem jednym szarpnięciem struny wyzwala
szaleńczą zabawę. Wszystko to się świetnie ogląda, świetnie się tego
słucha. Panowie sięgnęli również po covery - "Daddy Cool" w wersji
disco, "Voodoo Child" Hendrixa i "Sad But True" Metalliki odegrane w
czasie trwającej nad Ursynowem ulewy. Podsumowując: bardzo dobry występ,
świetny kontakt Jelonka z fanami i mnóstwo pozytywnej energii. Niestety
burza była tak ogromna, że przemoczyła całą publiczność. Co twardsi
zostali na Kornie, ja postanowiłem wrócić do domu.
Perfect (02.06. godz. 19:45)
Drugi dzień festiwalu zapowiadał się zdecydowanie najciekawiej ze
względu na typowo rockowy charakter zaplanowanych zespołów. Zacząłem od
Perfectu, którzy sprawdzili się znakomicie w ramach rozgrzewki przed
dwoma zagranicznymi gwiazdami. Zespół jest na scenie już 31 lat więc nie
mieli problemów w doborem repertuaru. Postawili na sprawdzone hity,
które uzupełnili dwoma nowymi numerami "Raz Po Raz" i "Hej Ty". Szkoda,
że gościnnie nie wystąpiła Patrycja Markowska, gdyż Grzegorz mówił, że
stoi za kulisami. Mimo to godzinka z Perfectem minęła bardzo szybko -
raz grali szybko i rockowo ("A Kysz Biała Mysz", "Po Co", "Ale Wkoło
Jest Wesoło) a raz nastrojowo i melancholijnie ("Autobiografia",
"Kołysanka Dla Nieznajomej", "Niepokonani"). Legenda rocka dała solidny
występ. Można było w spokoju czekać na dalsze koncerty.
Guano Apes (02.06. godz. 20:45)
Jeden z dwóch najbardziej oczekiwanych przeze mnie koncertów na całym
festiwalu. Zaczęli od 30 minut opóźnienia, bo gitarzysta miał problemy z
uzyskaniem dobrego brzmienia swojego instrumentu. Jak się potem okazało
cały koncert był słabiutko nagłośniony. Mimo to ludzi było mnóstwo.
Guano Apes to przede wszystkim wielka energia i seksowna Sandra Nasic na
scenie. W Warszawie z tych dwóch rzeczy nie zawiodła jedynie
wokalistka. Energii brakowało przez dużą część występu, ze względu na
fakt, że zespół postanowił promować swoją nową płytę, która delikatnie
mówiąc nie jest do końca udana i nie ma wiele wspólnego z drapieżnością i
zadziornością z poprzednich krążków niemieckiego bandu. Oczywiście
sprawdziły się stare hity jak "No Speech", "Open Your Eyes", cudowne
"Pretty In Scarlett" i kończące wszystko "Lords Of The Boards", przy
których cały teren Ursynaliów równo i rytmicznie podskakiwał śpiewając
refreny wraz z Sandrą. Z nowymi numerami było gorzej. Może powinni je
trochę przearanżować, żeby sprawdzały się w większym stopniu na
koncertach?! Osobiście byłem trochę rozczarowany, ale jednocześnie
chciałbym ich kiedyś zobaczyć jeszcze raz, w innej scenerii np. w jakimś
małym, zadymionym klubie. Podejrzewam, że wrażenia byłyby o niebo
lepsze.
02 czerwiec 2011 - Warszawa, Polska @ Kampus SGGW
Setlista:
01. Oh What A Night
02. You Can't Stop Me
03. Quietly
04. Sunday Lover
05. Sing That Song
06. No Speech
07. When The Ship's Arrive
08. Pretty In Scarlett
09. Underwear
10. This Time
11. Fanman
12. Open Your Eyes
Bis
13. Big In Japan
14. Lords Of The Boards
Alter Bridge (02.06. godz. 23:30)
Na koniec drugiego dnia Alter Bridge. Absolutny nr 1 całego festiwalu.
Czterech facetów grających rocka na ogromnym luzie zawładnęło sercami i
umysłami fanów pod sceną. Skromny wystrój sceny, żadnych fajerwerków,
eksplozji - tylko sama muzyka. Oczywiście grali głównie swoje największe
hity. Wokalista Myles Kennedy co chwilę zagadywał do publiczności,
mówiąc m.in., że byli przekonani iż zagrają w małym klubie a czekała ich
"biggest surprise in career". Po którymś numerze stwierdził, że z
chęcią zagrają w Polsce jeszcze raz. Czekam z niecierpliwością, gdyż był
to bez wątpienia jeden z najlepszych koncertów na jakich byłem.
Zaczęło się od przyciemnionej sceny i krótkiego wstępu, po czym ruszyli ostro ze "Slip To The Void". Przez następne półtorej godziny ze sceny popłynęły największe hity na czele z "Metalingus", "Ties That Bind", "Open Your Eyes" i nieśmiertelnym "Rise Today" na koniec. Wszystko zagrane na luzie, z polotem i niesamowitą energią, przy dużym aplauzie i zaangażowaniu publiczności. Niezwykłym momentem był również "pojedynek" na solówki Mylesa i Marka Tremontiego. Panowie "wymieniali się" riffami ładnych parę minut. Wytworzyła się naprawdę dobra chemia pomiędzy zespołem i fanami. Mylesowi i spółce też się podobało i nie było to wymuszone i wyreżyserowane jak w wielu innych przypadkach. Na potwierdzenie tych słów, dzień po koncercie na oficjalnym facebookowym profilu Alter Bridge pojawiły się słowa pochwały dla fanów za koncert i krótka obietnica, że jeszcze do nas wrócą.
Ludzi było ok. 2 razy mniej niż na Guano Apes. Ci, którzy nie byli mogą żałować. Alter Bridge potwierdził wielką klasę ale nawet w najśmielszych marzeniach nie spodziewałem się, że może być to aż tak świetny koncert. Do następnego!
02 czerwiec 2011 - Warszawa, Polska @ Kampus SGGW
Setlista:
01. Slip To The Void
02. Find The Real
03. Buried Alive
04. Before Tomorrow Comes
05. Brand New Start
06. White Knuckles
07. All Hope Is Gone
08. Metalingus
09. Ties That Bind
10. I Know It Hurts
11. Come To Life
12. Blackbird
13. Open Your Eyes
Bis
14. Ghost Of Days Gone By
15. Isolation
16. Dueling Guitar Solos - Mark And Myles
17. Rise Today
Oedipus (03.06. godz. 19:45)
Trzeci dzień potraktowałem typowo rekreacyjnie i skupiłem się głównie na
stoisku z piwem :D Nie nastawiałem się na nic wielkiego ale zespół
Oedipus pozytywnie mnie zaskoczył. Po pierwszych dźwiękach myślałem, że
to kolejny zespół dla piszczących nastolatek, ale z czasem ich muzyka
naprawdę mnie do siebie przekonała. Szczególnie ostatni kawałek ze
skocznym refrenem - "Tres Las" - wypadł wyśmienicie. Minusem było to, że
ostatniego dnia wszystkie koncerty były trochę ściszone ze względu na
zmasowane protesty okolicznych mieszkańców nie mogących zmrużyć oka
przez poprzednie dwie noce. W każdym razie Oedipus dali radę, mimo, że
ich kawałki są chyba pisane typowo pod stacje radiowe, czyli maksymalnie
3 minuty. Żadnej skomplikowanej kompozycji nie zaprezentowali. Warto im
się jednak przyglądać bo mają potencjał.
Simple Plan (03.06. godz. 21:45)
I na koniec jakieś totalne nieporozumienie - zespół Simple Plan. Koncert
odbył się pośród tłumu piszczących, nabuzowanych dziewcząt w wieku
gimnazjalnym i młodszym, z którego szybko się usunąłem, żeby mnie nie
stratowały :) Zewsząd słyszałem tylko ich rozentuzjazmowane głosy, że to
najlepszy zespół na świecie. Taaaaa ... Nawet byle gówniana piosenka
Maryli Rodowicz jest lepsza niż ich najlepszy kawałek. Jak tak sobie
popatrzyłem na nich z daleka to wydali mi się marną podróbą Green Day w
wersji wiekowej "Under 16". O tekstach to nawet nie ma co wspominać bo
wszystkie skupiają się na złamanych sercach, flirtach, romansach itd.
itp. Wszystkie utwory zlewają się w jedno, nawet ciężko mi cokolwiek
zapamiętać co by miało jakąś wartość. A może ja już stary jestem i się
czepiam :P
Generalnie całkiem udane 3 dni. Szkoda mi tylko Korna, ale może uda się następnym razem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz